Jeszcze niedawno mąż
z dziećmi wyjeżdżał
na narty, a ona zostawała
w domu, przerażona,
co zrobi, gdy źle się
poczuje, a nikogo
nie będzie, by jej pomóc.
Teraz już może wyruszyć
razem z rodziną.
I wreszcie nie musi się bać.
Ogród już się niecierpliwi. Czekają jabłonie, grusze, śliwy. Tęsknią pelargonie, słoneczniki, szparagi, truskawki, maliny, sałata. Już wypatrują, czy idzie. Ale, jak tylko wiosna ruszy pełną parą, ona przyjdzie z pewnością! I dopieści zapuszczony w ostatnim czasie ogród. Bo ta przydomowa zieleń to jej największa miłość! Pasja życia! Radość! Oczko w głowie! Wiosna w ogóle wszystko zmieni na lepsze. Po wspomnieniach nie będzie śladu. I dobrze, bo o złych dniach trzeba jak najszybciej zapomnieć. Wszystko zaczęło się osiem lat temu, od drżenia rąk. Uporczywej nerwicy. Złego samopoczucia. Tak ją ten ciężar przygniatał, że najchętniej zaszyłaby się w jakimś kąciku i spała, spała... Drażnił ją każdy szelest, każdy szum, najmniejszy; hałas. Chodziła od lekarza do lekarza. W końcu wylądowała u ginekologa. W czasie zabiegu nastąpiły! gwałtowne wahania ciśnienia. Niepokojące obniżenie pulsu. Te zda-, rżenia na lata zmieniły stan zdrowia Ireny Janickiej spod Krakowa.
Życie na odwrót
Problemy z sercem zaczęły się po urodzeniu syna. Fatalne ekg. Zrobili jej setki badań, ale niczego nie znaleźli. A kiedy puls obniżył się do 32 uderzeń, odesłano ją do szpitala z podejrzeniem zapalenia mięśnia sercowego. Nałykała się tyle leków, że zaczęły jej wypadać włosy, łamać paznokcie, rozregulował się żołądek. Niebawem wyszła ze szpitala, ale osłabiona, zniechęcona, wyczerpana, znerwicowana. Moje życie wywróciło się do góry nogami wspomina. - Kiedyś zajmowałam się domem, pomagałam mężowi w pracy, gotowałam dla całej naszej piątki, pielęgnowałam ogród, na wszystko miałam czas. W szpitalu zostawiłam kondycję. Jedno piętro pokonywałam na raty. Nie miałam siły, leżałam przed telewizorem i nie chciało mi się nic. Miesiącami nie wychodziłam z domu. Najgorsze były noce. Gwałtownie się budziła. Bardzo niskie ciśnienie. Duszności. Ataki gorąca. Zdenerwowanie jeszcze potęgowało złe samopoczucie. Wciąż wydawało się jej, że umiera. Ile razy mąż wzywał karetkę w tamtym czasie nawet już nie pamiętają... A do tego wszystkiego ta niepewność, bo lekarze wciąż nie potrafili znaleźć przyczyny jej dolegliwości.
Śmierć na korytarzu
przyszły święta wielkanocne, a ona zamiast sałatki robić i pasztety znów do szpitala. Zaproponowali mi rozrusznik serca opowiada. , zdesperowana, pewnie bym się na to zgodziła, gdyby nie pewien incydent... Czekała właśnie na zabieg na szpitalnym korytarzu. Nagle tuż obok zasłabł mężczyzna. Wezwano pomoc. Okazało się, że ten człowiek zmarł! A miał wszczepiony właśnie rozrusznik serca! Powiedziała sobie: To znak. I odstąpiła od zabiegu. Zadzwoniła po męża i czym prędzej wróciła do domu. Jedynie z workiem tabletek. Nie wiedziała, co ma robić i jak dalej żyć. Wiedziała tylko, że już nie chce wracać do szpitala. W ciągu czterech lat była tam dziesięć razy! Alveo przyniósł kiedyś do domu mąż pamięta. Śmieszne, że akurat on, bo wtedy nic a nic nie wierzył w kuracje ziołowe. Ale to właśnie on mnie namówił, bym spróbowała, skoro i tak właściwie nic innego mi nie po maga. Więc spróbowałam. Poczuła się lepiej już po kilku dniach. Miała więcej energii, zniknęło podenerwowanie, zadyszka, lepiej spała, do normy wrócił cholesterol, stała się sprawniejsza. Gdy czuła się gorzej zwiększała dawkę, nawet do czterech miarek dziennie. Po czterech miesiącach wybrała się na badania kontrolne. To było niesamowite. Lekarz powiedział, że nie ma potrzeby wstawiania rozrusznika! wspomina. Serce jest w takiej formie, iż nawet - do czego wcześniej mnie namawiano -nie tylko, że nie potrzebuję, ale wręcz nie mogę iść na rentę!
Noce i dnie
Po konsultacji z lekarzem stopniowo zaczęła odstawiać leki. Wyniki były coraz lepsze, więc ilość tabletek malała. Lekarz cieszył się razem z nią. Hormony doustne zastąpiła plastrami, stosuje dietę. Ale nie wyobraża sobie życia bez Alveo. Dziś prawie cała rodzina pije preparat. Mąż, córka i mama, która jest po operacji bypassów. A jeszcze tata, brat, bratowa... Poleca preparat wszystkim, a opowiadanie o dobrodziejstwach tego specyfiku stało się wręcz jej pasją. Dziś promienieje, bije z niej energia. Jakiś czas temu nie mogła wejść na schody, dziś jeździ na rowerku sportowym. Jeszcze niedawno mąż z dziećmi wyjeżdżał na narty, a ona zostawała w domu, przerażona, co zrobi, gdy źle się poczuje, a nikogo nie będzie, by jej pomóc. Teraz już może wyruszyć razem z rodziną. I wreszcie może niczego się nie bać. Ani nocy, ani dni.
Źródło czasopismo zdrowie i sukces
Zofia Rymszewicz