piątek, 27 lutego 2015

Serce bije szybciej dzięki Alveo

Kiedy znów zakwitną jabłonie


Jeszcze niedawno mąż
z dziećmi wyjeżdżał
na narty, a ona zostawała
w domu, przerażona,
co zrobi, gdy źle się
poczuje, a nikogo
nie będzie, by jej pomóc.
Teraz już może wyruszyć
razem z rodziną.
I wreszcie nie musi się bać.


Ogród już się niecierpliwi. Czekają jabłonie, grusze, śliwy. Tęsknią pe­largonie, słoneczniki, szparagi, truskawki, maliny, sałata. Już wypatrują, czy idzie. Ale, jak tylko wiosna ruszy pełną parą, ona przyjdzie z pewno­ścią! I dopieści zapuszczony w ostat­nim czasie ogród. Bo ta przydomowa zieleń to jej największa miłość! Pasja życia! Radość! Oczko w głowie! Wiosna w ogóle wszystko zmieni na lep­sze. Po wspomnieniach nie będzie śladu. I dobrze, bo o złych dniach trzeba jak najszybciej zapomnieć. Wszystko zaczęło się osiem lat temu, od drżenia rąk. Uporczywej nerwicy. Złego samopoczucia. Tak ją ten ciężar przygniatał, że naj­chętniej zaszyłaby się w jakimś ką­ciku i spała, spała... Drażnił ją każdy szelest, każdy szum, najmniejszy; hałas. Chodziła od lekarza do leka­rza. W końcu wylądowała u ginekologa. W czasie zabiegu nastąpiły! gwałtowne wahania ciśnienia. Niepokojące obniżenie pulsu. Te zda-, rżenia na lata zmieniły stan zdro­wia Ireny Janickiej spod Krakowa.

Życie na odwrót

Problemy z sercem zaczęły się po urodzeniu syna. Fatalne ekg. Zrobili jej setki badań, ale nicze­go nie znaleźli. A kiedy puls ob­niżył się do 32 uderzeń, odesłano ją do szpitala z podejrzeniem zapa­lenia mięśnia sercowego. Nałykała się tyle leków, że zaczęły jej wypadać włosy, łamać paznokcie, rozregulował się żołądek. Niebawem wyszła ze szpitala, ale osłabiona, zniechęcona, wyczerpana, znerwi­cowana. Moje życie wywróciło się do góry nogami wspomina. - Kie­dyś zajmowałam się domem, poma­gałam mężowi w pracy, gotowałam dla całej naszej piątki, pielęgnowa­łam ogród, na wszystko miałam czas. W szpitalu zostawiłam kondycję. Jedno piętro pokonywałam na raty. Nie miałam siły, leżałam przed tele­wizorem i nie chciało mi się nic. Miesiącami nie wychodziłam z domu. Najgorsze były noce. Gwał­townie się budziła. Bardzo niskie ciśnienie. Duszno­ści. Ataki gorąca. Zdenerwowanie jeszcze potęgowa­ło złe samopoczucie. Wciąż wydawało się jej, że umie­ra. Ile razy mąż wzywał karetkę w tamtym cza­sie nawet już nie pamięta­ją... A do tego wszystkiego ta niepewność, bo lekarze wciąż nie potrafili znaleźć przyczyny jej dolegliwości.

Śmierć na korytarzu

przyszły święta wielkanocne, a ona zamiast sałatki robić i pasztety znów do szpitala. Zaproponowali mi rozrusznik serca opowiada. , zdespe­rowana, pewnie bym się na to zgo­dziła, gdyby nie pewien incydent... Czekała właśnie na zabieg na szpi­talnym korytarzu. Nagle tuż obok zasłabł mężczyzna. Wezwano po­moc. Okazało się, że ten człowiek zmarł! A miał wszczepiony właśnie rozrusznik serca! Powiedziała so­bie: To znak. I odstąpiła od zabiegu. Zadzwoniła po męża i czym prędzej wróciła do domu. Jedynie z wor­kiem tabletek. Nie wiedziała, co ma robić i jak dalej żyć. Wiedziała tyl­ko, że już nie chce wracać do szpi­tala. W ciągu czterech lat była tam dziesięć razy! Alveo przyniósł kiedyś do domu mąż pamięta. Śmieszne, że aku­rat on, bo wtedy nic a nic nie wierzył w kuracje ziołowe. Ale to właśnie on mnie namówił, bym spróbowała, skoro i tak właściwie nic innego mi nie po maga. Więc spróbowałam. Poczuła się lepiej już po kilku dniach. Mia­ła więcej energii, zniknęło podenerwowanie, zadyszka, lepiej spała, do normy wrócił cholesterol, stała się sprawniej­sza. Gdy czuła się gorzej zwiększała dawkę, nawet do czterech miarek dziennie. Po czterech miesiącach wybrała się na ba­dania kontrolne. To było niesamowite. Lekarz po­wiedział, że nie ma po­trzeby wstawiania roz­rusznika! wspomina. Serce jest w takiej formie, iż nawet - do czego wcze­śniej mnie namawiano -nie tylko, że nie potrzebuję, ale wręcz nie mogę iść na rentę!

Noce i dnie

Po konsultacji z lekarzem stopniowo zaczęła odstawiać leki. Wyniki były coraz lepsze, więc ilość tabletek ma­lała. Lekarz cieszył się razem z nią. Hormony doustne zastąpiła plastra­mi, stosuje dietę. Ale nie wyobra­ża sobie życia bez Alveo. Dziś pra­wie cała rodzina pije preparat. Mąż, córka i mama, która jest po opera­cji bypassów. A jeszcze tata, brat, bratowa... Poleca preparat wszyst­kim, a opowiadanie o dobrodziej­stwach tego specyfiku stało się wręcz jej pasją. Dziś promienieje, bije z niej energia. Jakiś czas temu nie mogła wejść na schody, dziś jeź­dzi na rowerku sportowym. Jesz­cze niedawno mąż z dziećmi wy­jeżdżał na narty, a ona zostawała w domu, przerażona, co zrobi, gdy źle się poczuje, a nikogo nie będzie, by jej pomóc. Teraz już może wy­ruszyć razem z rodziną. I wreszcie może niczego się nie bać. Ani nocy, ani dni.

Źródło czasopismo zdrowie i sukces 

Zofia Rymszewicz